Autor tego bloga należy do grupy „Projekt Prozaicy”, z tego też powodu strona korzysta z płatnych linków. Ujmując to krócej i bardziej zrozumiale – autor zarabia, a czytelnicy nic na tym nie tracą. Te linki są całkowicie bezpieczne dla komputerów, tabletów i smartphone-ów pod warunkiem, że postępuje się zgodnie z instrukcją, czyli nie klika w reklamy, nic nie ściąga na swój sprzęt, a jedynie odczekuje symboliczne pięć sekund i przechodzi dalej. Za wszelkie utrudnienia autor bloga przeprasza, za waszą aktywność jest wdzięczny, a prywatnie pozdrawia i życzy dobrej zabawy podczas czytania.

1 czerwca 2018

„Dobra tylko czysta” – część 4


Rozdział 3: Herbaciarnia

Było w nim coś hermetycznego, o ile można rzec o ludziach iż są hermetyczni. Zazwyczaj mawiamy „elitarny świat”, „ekskluzywne mieszkanie”, „sztuczny wizerunek”, „pozerski wóz”, „efekciarskie zachowanie”. Javier nie był sztuczny i nie silił się też na efekty, daleko mu było do bycia pozorantem. Pomimo tego wszystkiego jednak efekt wywoływał, robił wrażenie na kobietach. Zaś zazdrość wzbudzał u mężczyzn.
Holgado jeśli już pijał coś poza kawą lub herbatą, to zawsze to był świeżo wyciskany sok lub musująca woda mineralna, wyłącznie w szklanej butelce. Jeśli już decydował się na uprawianie jakiegoś sportu, to nigdy nie zakładał na siebie ubrań różnej marki, gdyż takie mieszanie wyjątkowo kłuło go w oczy. Nie chodził też w T-shirtach na co dzień. Krótko mówiąc – daleko mu było do pospolitości.
Siedząc w pokoju hotelowym, popijał herbatę w białej filiżance. Ubóstwiał jej smak, ale tylko w tym kraju. W Polsce herbata smakowała mu wyjątkowo i nie miało dla niego znaczenia czy parzona była z suszonych liści czy przygotowana wprost z torebki. Javier uważał, że herbata polska, nawet jeśli miała taką samą nazwę jak ta, którą znalazł na półce sklepowej w Hiszpanii, i tak była znacznie lepsza. Szczerze wątpił, by produkowano jakąś specjalną wyłącznie na polski rynek. Zrzucał więc wszystko na sposób podgrzewania wody.
Podgrzewanie wody? – powtórzyła po nim Sara, ale uczyniła to w sposób pytający. Oczywiście do porozumiewania się z nim używała jego rodzimego języka.
W Hiszpanii, podobnie zresztą jak we Francji, do przygotowywania kawy używa się ekspresu lub makinetki. Wodę na herbatę podgrzewa się więc w mikrofalówce – wytłumaczył.
Cafetera moka? – zapytała, nie wiedząc jak brzmiałoby polskie tłumaczenie tych dwóch słów.
Javier na krótki moment przestał stukać w klawiaturę laptopa. Spojrzał na leżącą na łóżku kobietę. Uśmiechnął się delikatnie, a później, kiedy już wsparł głowę na dłoni, a łokieć oparł na szklanym blacie stołu, jego uśmiech przybrał na wyrazistości i stał się bardziej radosnym niż uprzejmym.
Pokażę ci – zaproponował i wstukał dwa słowa w znaną na całym świecie wyszukiwarkę internetową. Nie powiększał obrazka, wskazał jedynie na niego palcem, wcześniej odwracając laptop w stronę Larysy.
Kawiarka – oznajmiła po polsku.
Moka – skrócił w taki sposób w jaki jemu było wygodnie.
Dopił herbatę i wstając, zamknął laptopa, wcześniej go nie usypiając ani nie wyłączając. Jeszcze zanim podszedł, Lara przypomniała, że niezapisanie zmian w pliku tekstowym, sprawia, że łatwo można stracić część swojej pracy. Zaczęła opowieść o tym, że ją kiedyś spotkało coś podobnego i już miała przejść do tłumaczenia jak bardzo ją to zdenerwowało, gdy Javier niespodziewanie zgiął łokieć i podniósł dłoń na wysokość klatki piersiowej. Wykonał gest znany dziewczynie głównie z reklamy twixa i popularnej niegdyś gry kamień, papier, nożyce. Nie rozumiała co chce jej przez to przekazać, więc zmarszczyła brew i powtórzyła ten gest po nim.
Skończ gadkę – objaśnił.
Znajomość słówek, popularnych hiszpańskich zwrotów i podstawowej gramatyki nijak się miała do mowy ciała, a tę Hiszpanie mają szczególnie bogatą. Można nawet rzec, że w niektórych sytuacjach Hiszpanie rozumieją się bez słów i posługują językiem migowym, co dla Sary było obce znacznie bardziej niż ich język. Przywykła jednak do Javiera i jego sposobu bycia. Nie dziwiło ją już, gdy przychodziło im zjeść wspólny obiad lub drugie śniadanie w miejscu publicznym, że mężczyzna wzywając kelnera w celu uregulowania rachunku, wcale o niego nie prosi, a jedynie stuka zgiętym palcem wskazującym jednej dłoni o środek drugiej. Nigdy jednak nie umiała w pełni zaakceptować jego bezczelności i wątpiła, że kiedyś będzie potrafiła się do tego przyzwyczaić. I choć z natury była gadatliwa, to w tym temacie zachowywała milczenie. Powód był prosty – to Javier w ich relacji rozdawał karty. On jej płacił, ona zaś się sprzedawała. Sprzedawała się w jego rozumowaniu. W swoim handlowała jedynie swoim czasem, ciałem i umiejętnościami. Nigdy umysłem, duszą, sercem.
Wstała, gdy był już blisko łóżka. Pomogła mu zdjąć białą koszulę przez głowę, choć tak naprawdę wcale nie potrzebował przy wykonywaniu tej czynności pomocy. Lubiła jednak go rozbierać... nie tylko jego, choć w jego przypadku to rozbieranie miało zupełnie inny wymiar i było raczej formą przyzwyczajenia, niż obmyślanego wyrachowania. Javier zazwyczaj zdejmował koszulę przez głowę, a inni, którzy ją odwiedzali, rozpinali guziki. Kiedy więc ona brała na siebie to zadanie, mogła rozpinać je wolniej, całować ich podczas tej czynności, a tym samym pobudzać, szybciej doprowadzać do wzwodu, a następnie, z niewielką już pomocą ust, wywoływać wytrysk. Licznik jej cen nie wzrastał co piętnaście minut, nie ceniła swoich godzin, tylko wykonywane przez siebie czynności.
Jego koszula nie upadła na podłogę. Przerzucił ją przez oparcie fotela. Jej ubrania już dawno na nim leżały. Javier nie lubił bałaganu i nie akceptował tego co ludzie powszechnie określają artystycznym nieładem. Larysa nieraz już mu wytknęła, że w Baroku to by się nie odnalazł. Wcześniej nie rozumiał co chciała przez to powiedzieć, ale w końcu wysilił się na odnalezienie najbardziej podstawowych informacji o tej epoce. Oczywiście dokonał tego za pomocą internetu. Wystarczyło, że przeczytał wzmiankę o perle o nieregularnych brzegach i wszystko pojął w mig. I tyle. Tylko tyle, bo choć pochodzili z zupełnie innych światów, innych krajów i kultur, to tak naprawdę niewiele trzeba było, by się zrozumieli. Starczały same chęci.
Wskazał ruchem głowy i spojrzeniem na coś co nazywał komodą. Ona prędzej określiłaby to mianem szafki nocnej, ale skoro kazał jej skończyć gadkę, to wolała się nie odzywać. Nie podjęła więc dyskusji na temat nazewnictwa. Zamiast tego wysunęła szufladę i wyjęła z niej jedyną rzecz jaka się tam znajdowała – przeźroczystą folijkę, zwaną przez większość samarką, ewentualnie dilerką.
Metaamfa? Koka? – dopytywała, trzymając folijkę w dwóch palcach, wskazującym i środkowym. Znacząco nią potrząsała.
Stestuj – rzucił wyzwanie po polsku, czym niebywale ją zaskoczył.
Najpierw spuściła wzrok i wyraźnie się zawahała, po chwili jednak spojrzała na niego pewnie i odparła:
Sorry, doceniam chęci. Rozumiem, że chcesz się zabawić i wyluzować, ale ja nie ćpam.
Dlaczego? – zapytał, ponownie używając języka polskiego. Tym razem jednak jej nie zaskoczył. Tym razem ją przeraził.
Mówisz po polsku? – zapytała i nieco obawiała się odpowiedzi twierdzącej, choć sama nie rozumiała co w tym byłoby negatywnego. Dreszcz zimna jednak obiegł jej całe ciało. Javier milczał, a strach z każdą minutą nabierał na sile.
Ocupeńkę – odpowiedział ze specyficznym akcentem. Zaśmiał się i wyrwał samarkę z jej dłoni. Rzucił nią na stół. Sunęła po szklanym blacie aż nie natrafiła na przeszkodę w postaci komputera. – Nie bierzesz, ale posypać możesz – oznajmił po hiszpańsku.
Zmieszała się. Jej ruchy i gesty stały się inne niż te jakie znał. Niedbale i nerwowo wzruszyła ramionami, i to nie dlatego że prośba Javiera była dziwna. Ją zmartwiło to, że znał język, którego wcześniej nigdy w jej towarzystwie nie używał, nawet w miejscach publicznych, w których mogłoby mu to znacznie ułatwić komunikację.
Podeszła do stołu i wysypała odrobinę proszku. Chwilę zastanawiała się czym ułożyć ścieżkę, ale szybko poratował ją własnym dowodem. To była kolejna rzecz, którą rzucił w taki sposób, że sunęła po szklanym blacie.
Wcześniej nie mówiłeś po polsku – zagadnęła w swoim języku, ale szybko pojęła, że Javier rozumie tylko niektóre z wypowiedzianych przez nią słów. Przetłumaczyła więc swoją wypowiedź, bawiąc się przy tym w układanie białego proszku w długą, ale wąską linię.
Matka mojego syna była polką, to byłoby dziwne, gdybym nie umiał powiedzieć po jej ani słowa.
Była matką czy była twoja, czy... – zamilkła, gdy Javier ponownie wykonał gest znany jej z reklamy twixa.
Zaczynał ją wkurzać. Nie dość, że miał dziwne wymagania, to jeszcze, co chciała o coś zapytać lub pociągnąć jakiś temat, kazał jej milczeć. Z tych dziwnych wymagań oczekiwał przede wszystkim tego, by nie ubierała niczego kiedy przebywali razem w pokoju hotelowym lub w jej mieszkaniu. Rozumiała to w chwili, gdy uprawiali seks, ale nie gdy jedli razem jakiś posiłek lub gdy on bardziej niż nią zajęty był komputerem. Oczywiście on obie te czynności – jedzenie i pracę przy laptopie – wykonywał w pełnym ubraniu.
Nie wyglądasz na narkomana – powiedziała w chwili, gdy pochylał się nad ścieżką amfetaminy.
Ty też nie wyglądasz na kurwę – odciął się. Wciągnął bez pomocy banknotu zwiniętego w rurkę, co skutecznie wyróżniło go w oczach Larysy od znanej jej narkotyzującej się młodzieży.
***
Javier miał rację – Sara na co dzień nie wyglądała jak kobieta zajmująca się prostytucją, choć daleko było jej do przeciętności. Stroiła się nietypowo, bardzo charakterystycznie, choć jej makijaż i ubiór nie odzwierciedlał jednego stylu. Lubiła zmiany, więc zdarzało jej się być raperką w czapce z daszkiem i krokiem spodni w kolanach, a innymi razy jazzową panną, która ukrywała długie włosy pod czarnym kapeluszem, a spodnie miała na szelkach, co nijak pasowało do białej podkoszulki na ramiączkach.
Sara nie potrafiła też tańczyć, nad czym ubolewał jej przyjaciel ze szkoły dla dorosłych. Przemek chciał się czasami gdzieś wyrwać i pobawić nocami inaczej niż pijąc w barze, zajadając przy tym niezdrowe, fastfoodowe żarcie. Z Sarą w towarzystwie jednak nie mógł liczyć na nic więcej, bo kluby omijała szerokim łukiem. Podobnie jak narkotyki, choć te nie przez brak umiejętności. Ćpać umiała. Nieraz to, jakby powiedział Javier, stestowała.
Siedziała w pierwszej ławce od biurka i choć zazwyczaj oddawała wszystkie prace na czas, a większość nawet przed czasem, to tym razem dowiadywała się co zaległego musi jeszcze pozaliczać. Ten semestr nie należał do jej udanych, a ostatni rok nie był dla niej łaskawy. I choć większość czynności koniecznych wykonywała na pół gwizdka i z wyjątkową, nawet jak na nią, niechęcią, to matką pozostawała na cały etat. Co prawda Iwan uczęszczał do żłobka, ale gdyby miała możliwości utrzymać siebie i syna jedynie z macierzyńskiego, to w życiu by się na to nie zdecydowała. Musiała jednak płacić rachunki, w tym także raty, które pozostawiła po sobie matka, a do tego mieć pieniądze na opiekunkę, bo w weekendy żłobki nie funkcjonowały, a ona pragnęła w końcu ukończyć liceum. W jej mieście te dla dorosłych były tylko wieczorowe, bądź weekendowe.
Zajęta była przepisywaniem tematów, które nauczycielka miała przygotowane i wydrukowane na kartce z myślą właśnie o takich jak ona – spóźnionych ze wszystkim. Pomimo tego zajęcia wejrzała w kierunku otwierających się drzwi. Zdziwiła się, gdy zobaczyła tam swojego sąsiada. Przez moment ich spojrzenia się spotkały. Ona spuściła wzrok.
Szymon Serafin – rzucił do nauczycielki, a później pokazał odznakę. Powiedział też spóźnione „dzień dobry”.
Piotrek poszedł jego śladem, ale ten się nawet nie przywitał w żaden sposób. Nie wyjął też odznaki. Jedynie zakomunikował jak się nazywa i poinformował:
Jesteśmy tu w sprawie jednej z uczennic. Słuchaczek – poprawił szybko, mając świadomość, że spóźnionych licealistów właśnie tak nazywa się na zjazdach. W liceach dla dorosłych nie odbywały się lekcje, a jedynie konsultacje.
Starsza i grubsza kobieta, która wykładała wiedzę o społeczeństwie i historię, wstała zza biurka i zmartwiona zaczęła dopytywać o kogo chodzi oraz co się konkretnie stało.
Szymon i Piotr nie chcieli niczego mówić przy całej grupie. Jeden z nich wskazał więc dłonią na drzwi. Wyszli całą trójką. Wróciła sama nauczycielka.
Panie Przemku, panowie chcieliby z tobą porozmawiać – powiedziała.
Ze mną? – zdziwił się.
Tak.
Przemek rzucił w kierunku Sary spojrzenie pełne niewiedzy.
Idź, idź. Później mi wszystko opowiesz – zachęcała tak ochoczo, jakby była spragniona wrażeń. W rzeczywistości jej życie było ich pełne i choć od lat starała się unikać kłopotów, to odnosiła wrażenie, jakby te ją ścigały, doganiały, wyprzedzały... nieustannie były gdzieś obok.
***
Przemek sprawiał wrażenie otwartego na świat i ludzi. Nikomu nie wydawał się być zdystansowanym czy zamkniętym w sobie. Obecność obcych w pobliżu jednak go krępowała i to nawet podczas wykonywania takich czynności jak robienie zakupów. I choć miał już dwadzieścia dwa lata, to dopiero od niedawna podjął się rozpoczęcia pierwszej w życiu pracy. Nieśmiałość utrudniała mu nawet rozniesienie CV po zakładach, a co dopiero rozmowę kwalifikacyjną.
Pracowałeś z naszą ofiarą – powiedział wprost Piotrek.
Z kim? – zmartwił się i zaciekawił.
Klaudia Frankiewicz.
Mieliście z sobą dużo zmian, ponoć byliście blisko – dopowiedział Szymon.
Przyjaźniliśmy się – szepnął Przemek, wbijając zszokowany wzrok w podłogę.
A nie czasami „przyjaźnicie”? – zapytał bezczelnie Piotrek, akcentując ostatnie słowo. – Nie powiedział, że ona nie żyje. Nie powiedziałeś, prawda? – Spojrzał na Szymka.
Serafin pokręcił głową, a Przemek poczuł się zagrożony, zupełnie tak, jakby mu coś zarzucano.
Użyłem przeszłego czasu przeszłego, bo... – zaczął się denerwować, jąkać. W końcu zaniemówił i najpierw zebrał myśli, a później je wypowiedział jednym tchem: – Ostatnio nie miała na nic czasu.
Nawet na pracę? W pracy chyba się widywaliście. – Przetarł zmęczone oczy i doszedł do wniosku, że Anna miała rację i minionej nocy powinien wcześniej zaprzestać picia i oddalić się od niej do swojego mieszkania w celu porządnego wyspania się.
Nie tak jak kiedyś.
Co przez to rozumiesz? – zapytał rzeczowo Szymon.
Wcześniej brała dużo nocek, nadgodzin. W ostatnich miesiącach oddawała zmiany, zamieniała się.
Unikała cię? – dopytywał.
Unikała pracy. Nie chciała jej kończyć całkiem, bo nie wiedziała jak długo będzie miała inną, ale to na tamtej zależało jej bardziej.
Miała drugą pracę? – zdziwił się Piotrek.
Nieoficjalnie tak.
Czym się zajmowała? – Choć był policjantem, to tak naprawdę polskie prawo w większości miał w poważaniu. Osobiście był zdania, że praca na czarno wielu opłaca się znacznie bardziej, niż ta legalna. Uważał, że na emeryturę nie ma co w tym kraju liczyć, a podatki w jego mniemaniu były zbyt wygórowane.
Tłumaczyła coś, chyba jakieś pisma.
Tłumaczyła z hiszpańskiego – oznajmił w kierunku Szymona Piotr i nie ukrywał przy tym wyższości. Ciągle był zły na partnera, że nie chciał wraz z nim wystąpić z prośbą do szefa o pozwolenie na dogłębniejsze sprawdzenie Javiera Holgado.
Skąd pan wie? – zdziwił się Przemek.
Praktykowałem u wróżbity Macieja. Widziałeś tego gościa, dla którego tłumaczyła?
Przemo potwierdził ruchem głowy.
Jak wyglądał?
Nie pamiętam.
Ale go widziałeś?
Tak – odparł tak cicho, że niemal niemo. Rozbieganym wzrokiem zdawał się wręcz studiować podłogę.
Kolor włosów, oczów? – dopytywał Szymek.
Opalony lekko był. To na pewno, bo zazdrościłem mu, że tak dobrze mu w białym.
O! – zawołał niespodziewanie i niezwykle energicznie Piotrek. – To już mamy z sobą, kolego, coś wspólnego. Tak między nami, to tego samego mu wczoraj zazdrościłem.
Szymon spojrzał na Piotra w sposób, jakby chciał mu powiedzieć „nie masz pewności, czy to ten sam facet”.
Mam swoją intuicję – odpowiedział na niemy komunikat Piotrek.
Możesz coś więcej o nim powiedzieć? Na przykład jakim samochodem jeździł? – Szymon wrócił do rozmowy z przyjacielem ofiary.
Wynajętym – odpowiedział za nieoficjalnie przesłuchiwanego Piotr.
Jak Boga kocham, za moment ci trzasnę – zagroził.
No to mi nie trzaśniesz – stwierdził, nie kryjąc radości.
Picasso – odezwał się niespodziewanie Przemysław. – Citroen Picasso. Srebrny. Identyczny jak mojej ciotki.
Pamiętasz coś jeszcze? Rozpoznałbyś go, gdybyś go zobaczył? Może znasz imię?
Nie, nie mówiła. Chyba nie. Nie wiem... widziałem go dwa razy na oczy. Może bym poznał.
Wrócimy ze zdjęciem – zakomunikował Szymon.
Albo od razu pojedziemy do Javiera – zaproponował Piotr.
Nie będę nachodził obcego faceta. Zapytamy najpierw barmana...
A bo barman i kolega tu obecny, stojący przed nami, to twoi przyjaciele są – zironizował, zwycięsko się przy tym uśmiechając.
Szymon podziękował Przemkowi za rozmowę, a Piotra chwycił za kurtkę i szarpnął. Oddalili się nieco w kierunku wyjścia i dopiero wtedy powiedział:
Stary nie da nam tłumacza, a nie chcę się ośmieszać. Musimy mieć pewność, jeśli...
Hiszpański nie jest trudny – stwierdził wesolutko Piotr. – Tam ciągle de kiero, portoriko i sokorro, jeśli „Zbuntowany anioł” mówił prawdę.
Szymon zazgrzytał zębami. Piotrek się zaśmiał.
Poprośmy twoją sąsiadkę. Mówi do dzieciaka w tylu językach, że ten też pewnie zna. Co ją mijam na klatce, to w innym języku do tego dziecka napierdala.
Nie będziemy...
Daj spokój. Nic się nie stało, że ją bzyknąłeś.
Nie bzyknąłem jej – zarzekał się całkiem na poważnie Szymon.
To żaden wstyd płacić za seks. To ponoć nawet fajne jest, choć jam nigdy samodzielnie tego nie próbował, bo wiesz... żony nie mamy, dzieci nie mam, dyskrecji nie potrzebujem, a na powodzenie nie narzekam, więc...
Skończ trajkotać – warknął przez zęby Szymon. – Jak mówię, że z nią nie spałem, to nie spałem.
Jak mogłeś spędzić noc u takiej laski i jej nie przelecieć?
Spędziłem noc u jej matki i... skąd ty w ogóle wiesz, że spędziłem tam noc?
Piotrek teatralnie rozłożył ręce i wzruszył przy tym ramionami.
Jak już mówiłem naszemu nowemu koledze, praktykowałem u wróżbity Macieja.
Pierdol się – syknął Szymek, wychodząc z budynku, w którym mieściła się szkoła dla dorosłych.
Robiłem to tej nocy, a tak często to nie można, bo wiesz... jeszcze się przemęczy Wacio i szybciej na emeryturkę przejdzie. Tego bym nie zniósł – odpowiedział, otwierając drzwi samochodu od strony pasażera.
Myślisz czasami o czymś innym niż seks? – Szymon wcisnął kluczyk do stacyjki i po przekręceniu go, wrzucił wsteczny bieg.
O jedzeniu – odpowiedział Piotrek po dłuższej chwili milczenia. – Właśnie zgłodniałem. To już pora obiadu, tato?
Przypomniałeś mi o Lenie.
O tym, by ją nakarmić?
Nie, o tym, że zostawiłem ją samą i nie mogę się z tobą szlajać po barach.
Ma cztery lata – wspomniał Piotrek.
Jest sobota, przedszkola są nieczynne.
Czynne czy nie, to nadal ma cztery lata.
Ojca nie chciałem prosić o pomoc.
I nadal ma cztery lata – upierał się przy swoim Piotrek.
I co, kurwa, z tego? – Nerwowo zahamował i spojrzał na kolegę.
Może jej na świat nie zapraszałeś, ale skoro już na nim jest, to głupio by chyba było jakby z niego odeszła przez jakieś skręcenie karku czy odkręcony gaz, nie?
Ma cztery lata, jest świadoma, że bym się wkurwił, gdyby...
Gdyby tak jednak nie, to nawet przylać byś nie miał komu – stwierdził ponuro Piotrek i wyjął zapałki z kieszeni. Odpalił jedną z nich bardziej z nudów niż dla podkreślenia swojej przemowy o odkręconym gazie.
Wróć do poprzedniego tematu. Wolałem już jak mówiłeś o pierdoleniu.
No dobra. – Piotrek nagle się rozochocił. – Dobra była? – zapytał.
Szymon ruszył, w końcu wyjeżdżając z parkingu, ale zaraz znowu przyszło mu stanąć z powodu czerwonego światła.
No dobra była czy nie? – dopytywał Piotr wielce zniecierpliwiony.
O co ci chodzi?
No powiedz czy warta jest tej stówy czy dwóch? Stówy czy dwóch?
Stu pięćdziesięciu dla nowych klientów. Sprawdzałem kiedyś jej profil na Roxie.
A sprawdzałeś, bo...? – zdziwił się Piotrek, gdyż cały czas rozmowę z Szymonem uważał za niepoważną i w pełni żartobliwą.
Bo mniej od ciebie piję i stać mnie na przyjemności.
Piotr teatralnie posmutniał.
Farciarz – rzucił, udając wielce przygnębionego i sięgnął do kieszeni po wibrujący telefon komórkowy. – To od nas – poinformował Szymona i szybko odebrał. Zdawałoby się, że równie szybko też zakończył rozmowę. – Ktoś dzwonił w naszej sprawie, chyba ten co go przed chwilą delikatnie maglowaliśmy. Swoją drogą za delikatnie, bo chłopak też jest dziwny, więc mogliśmy tak...
Do rzeczy! – wrzasnął Szymon.
Poznali się w herbaciarni – odpowiedział szybko.
Co?
Hiszpan i nasza WN w herbaciarni.
WN było skrótem od Wielka-Tajemnica. Obaj tak nazywali Klaudię Frankiewicz.