Rozdział
2: Facet w białej koszuli
Zawsze ściągała całą
biżuterię nim zasiadła do komputera. Bransoletka i zegarek
przeszkadzały jej podczas stukania w klawiaturę i operowania
myszką, co było nawet zrozumiałe, ale ona w obnażaniu się z
bogactwa posuwała się o krok dalej – zdejmowała także kolczyki.
Jej uroda była wyjątkowa i wielu nie umiałoby jej docenić. W
dzieciństwie marzyła, by jej włosy miały inny kolor. W wieku
nastoletnim miała kompleksy z powodu piegów. Dziś nie żałowała
niczego – ani rudości, ani niedoskonałości na twarzy.
Miała na imię Anna i nie
spodziewała się tego dnia gości. Właściwie to nigdy się ich nie
spodziewała. Życie towarzyskie prowadziła zazwyczaj w barach,
kawiarniach i galeriach. Nie zapraszała przyjaciół do domu. Wolała
umawiać się z nimi w miejscach publicznych, jakby bała się
obnażenia, utracenia twarzy, pozy, maski. To było dziwne, tym
bardziej, że ona naprawdę miała się czym pochwalić. Jej kwadrat,
choć niewielki, był pięknie umeblowany i z każdego pomieszczenia
wręcz biło bogactwo, Największą wartość zdawały się mieć dla
niej ubrania. Kolekcjonowała buty. Niektórych z nich nawet nie
przymierzyła. Miała też pełne szafy ciuchów, a wiele z nich
wciąż miało metki. Kochała wydawać pieniądze na coś w czym
uważała, że będzie wyglądała dobrze, a później nie było
okazji, by to na siebie włożyć.
W miejscach publicznych umawiała
się też z kochankami. Wtedy się stroiła. Nie zaczynała
pospolicie i byle jak. Nie interesował ją park i szybki numerek w
hotelu. Uciekała od stałych relacji, ale jednocześnie pragnęła z
kimś nawiązać choćby cienką nić porozumienia nim się z nim
prześpi.
Pracy miała sporo, jak każdy
kto dużo zarabia, a to nie ułatwiało nawiązywania kontaktów
damsko-męskich. Ratunkiem okazywał się być internet. Nie szukała
na czatach i portalach randkowych. U niej królowały fora, gdyż tam
mogła przejrzeć posty użytkowników i w ten sposób sprawdzić czy
dany samiec jest w stanie ją zaintrygować na tyle, by zechciała
zdjąć mu majtki. I tak właśnie trafiła na Piotra.
Zaimponował jej tym, że
posiadał wszystkie z możliwych cech, których nie znosiła w
mężczyznach. Wcześniej wątpiła w istnienie człowieka, który
miałby aż tyle wad, dlatego zechciała go poznać na żywo. A
później sama nie wiedziała czy zaiskrzyło, czy po prostu był tak
bardzo dobry w te klocki.
Odeszła od komputera, by
otworzyć drzwi. Wcześniej zerknęła na stół. Zobaczyła płatki
dla osób dbających o linię i mleko odtłuszczone. Przypomniała
sobie, że miała zjeść kolację, a później wejrzała na zegarek.
Było grubo po północy.
– Piotr? – zdziwiła się.
Trzymała dłonią klamkę od drzwi i choć miała ochotę zatrzasnąć
mu je przed nosem, to strach ścisnął jej żołądek i sparaliżował
kończyny.
– Cześć – przywitał się,
zdawałoby się, że nieśmiało.
Znała go już na tyle, by
wiedzieć, że nigdy nie bywał nieśmiały. Piotrek był
bezpośredni, momentami wulgarny i chamski.
– Co tu robisz? – wydukała,
starając się brzmieć pewnie, odważnie. Wewnętrznie jednak się
bała, bo nigdy nie zapraszała go do domu. Nie przychodziło jej do
głowy skąd mógł zdobyć jej adres.
Piotrek spojrzał pod nogi,
później na równo otynkowany sufit, a następnie na wyłożone
dużymi, szarymi kaflami ściany. Bywał w wielu miejscach, ale nigdy
wcześniej nie widział tak ładnej i dopracowanej pod każdym
względem klatki schodowej. Niedbale wzruszył ramionami.
– Stoję – odpowiedział z
banalną szczerością.
– To widzę – warknęła,
nabierając nagłej odwagi. Znowu wydał jej się być kimś
niegroźnym, chłopięcym i irytującym.
– Miałem kiepskie dwa dni –
wyznał. – Próbowałem się z tobą skontaktować. Nie było cię
pod telefonem.
Nagle zdała sobie sprawę z
tego, że nie przemieniła kart, że ciągle posługiwała się tą,
którą zakupiła za granicą.
– Mogłeś pisać na maila –
stwierdziła w sposób, jakby była zdziwiona, że sam na to nie
wpadł.
– Nie znam ludzi, którzy
częściej przeglądają pocztę elektroniczną, niż spis
nieodebranych połączeń. – Skrzywił się, czym wielce ją
zirytował.
– W takim razie już znasz,
mnie – skwitowała. – Skąd masz mój adres? – zapytała z
pretensją.
– Zapomniałaś, że jestem
gliną?
– Nie, ale myślałam, że nie
możecie wykorzystywać baz danych do prywatnych...
– Bla, bla, bla – przerwał
jej. – Nie możemy i nie musimy, gdy mamy do czynienia z rudymi
idiotkami. Wyszłaś siku, gdy byliśmy w barze na kebsie. Wejrzałem
w twój dowód.
– Grzebałeś w mojej
torebce!? – oburzyła się. – Wezwę policję – zagroziła.
– Nie musisz, jest na miejscu.
– Zaśmiał się i bez zaproszenia spróbował się wcisnąć do
środka.
Zagrodziła mu drogę.
– Okay, zgoda, mogę poczekać
na zewnątrz – stwierdził pokojowo. – Poczekam aż się
wylaszczysz.
– Co? – Po pierwsze nie
rozumiała niektórych słów, które wypowiadał, bo mowę miał
niewyraźną nawet, gdy był trzeźwy, a po kilku głębszych bywało
z nią jeszcze gorzej. Po drugie nie znała miejskiego slangu i nawet
nie chciała go poznawać.
– Pójdziemy w tany –
odpowiedział. – Potrzebuję tego – dodał z miną skarconego
niesłusznie kundla. – Tylko nie mów, że nie masz ochoty. Psu
odmówisz? – spytał, świadomy tego co wyrażał jego wzrok i
mimika.
Wcisnęła dłonie do płytkich
kieszeni czarnych, materiałowych spodni. Zaśmiała się bardzo
krótko, ledwie wychwycalnie, bo w rzeczywistości nie chciała się
nawet do niego uśmiechnąć. Był jednak równie irytujący co
wyjątkowy i jako jeden z nielicznych potrafił rozbawić ją do łez.
Sunął wzrokiem po niej całej,
od czubka głowy, po czerwone szpilki, które wciąż miała na
stopach. Nigdy nie lubił bieli, może dlatego, że nie umiał
zachować jej w czystości. Jej śnieżnobiała koszula jednak
przyciągała spojrzenie, pomimo że była zapięta po samą szyję.
– Daj mi dziesięć minut –
oznajmiła i po zamknięciu drzwi ciągle biła się z myślami.
Zastanawiała się czy wezwać policję, bo przecież niemal obcy
mężczyzna stanął w jej drzwiach, choć nigdy nie podawała mu
adresu, czy zgodzić się na spontaniczną randkę. Zdała sobie
sprawę z tego, że nigdy nie była na spontanicznej randce.
Właściwie nigdy nie robiła niczego spontanicznie. Ponad wszystko w
życiu ceniła poukładanie. Tak odbiło się na niej niestabilne
dzieciństwo, czego efektem było emocjonalne kalectwo.
Czekał na nią siedząc na
schodach. Bawił się zapalniczką. Miał ochotę zapalić.
Zrezygnował jednak z tego w obawie, że na klatce schodowej mogą
być zamontowane zraszacze albo alarmy przeciwpożarowe. Skubał
palemkę, która zadomowiła się w wielgachnej donicy. Na pierwszy
rzut oka wydawała mu się być sztuczną, jednak kiedy ją dotknął,
to zdał sobie sprawę z tego, że roślinka żyje. Nie przeszkadzało
mu to jednak w robieniu jej krzywdy i przyczynianiu się do jej
zbrzydnięcia.
W końcu doczekał się Anny.
Znowu przykuwała jego wzrok bielą. Tym razem jednak nie była to
koszula, a płaszcz. Był idealnie dopasowany do kozaków, bo choć
te były w większości brązowe, skórzane, to miały białe futerko
na modnie wywiniętym języku.
Ania zawsze starała się
wyglądać dobrze. Ułatwiały jej to pieniądze. Dzięki nim stać
ją było na wakacje w hotelach spa i dobrej jakości kosmetyki.
Regularne wizyty u kosmetyczki sprawiły też, że wyglądała młodo.
Przy Piotrze jednak miała utrudnione zadanie. Przy nim musiała się
postarać, by wyglądać jeszcze młodziej, bo choć był od niej
niewiele młodszy, to jego styl znacznie utrudniał sprawę. Szczerze
nienawidziła tej jego biało-turkusowej kurtki, bo podobne nosili
gówniarze z pobliskiego gimnazjum. Nigdy nie uważała też czapek z
daszkiem, bo te kojarzyły jej się z raperami, a nie ludźmi
poważnymi, przyzwoitymi. Z drugiej strony jednak wszystko to
pasowało do Piotra, gdyż nie był on ani dojrzały, ani poważny,
ani nawet w małym stopniu przyzwoity.
– Muszę sprawdzić pewien
klub – powiedział szczerze, gdy byli już w taksówce i w drodze
do wspomnianego przez niego miejsca.
– Muszę sprawdzić? –
powtórzyła po nim. – A co, pewnie nigdy tam nie byłeś, a taki
luzak jak ty musi oblecieć wszystkie nim zdążą się zamknąć? –
zadrwiła. Tak naprawdę często z niego drwiła. Zdawało jej się,
że jest od niego lepsza. Właściwie to uważała się za wyższą
od większości ludzi. Wyższą rangą.
– To też – przyznał. –
Ale chodzi o pewną sprawę.
– Jaką sprawę?
– Dziwną – odparł, gdy
taksówkarz zatrzymał się pod jedynym klubem mieszczącym się w
centrum miasta. Kiedyś było ich więcej, ale miasto stawało się
coraz biedniejsze i takie miejsca utrzymywały się zwykle z
nielegalnych źródeł, przez co zmieniały właścicieli szybciej
niż dało się to ogarnąć miejscowym. Mieszkańcy zauważali
jedynie zamknięcia, do których wcześniej lub później dochodziło.
– Co znaczy „dziwną”? –
dopytywała, otwierając drzwi prowadzące do Richmond. – Piwnica –
zdziwiła się, gdy dostrzegła schody.
– Nigdy tu nie byłaś?
Szła przed nim, więc miał
doskonały widok na jej pupę. Nie mógł już się doczekać aż
będą szli tymi samymi schodami w górę. Wtedy kobiece pośladki
zawsze się kołysały, a to sprawiało, że czuł przyjemny ucisk w
majtkach.
– Nie bywam w takich miejscach
– odpowiedziała. – Teraz twoja kolej.
– Moja kolej? Czemu nie bywasz
w takich miejscach?
– Nie mam czasu – zbyła, bo
w rzeczywistości powód był zupełnie inny. Czuła się stara,
pomimo że miała ledwie ponad czterdzieści lat. W klubach jednak od
pewnego czasu królowali małolaci. Nie było tam już miejsca dla
dorosłych. Na niektórych dyskotekach nawet dwudziestolatkowie czuli
się emerytami, gdy zauważali, że imprezującymi są w większości
gimnazjaliści.
Zostawili odzienie wierzchnie w
szatni. To Piotr za nią zapłacił, choć w ich relacji panowała
zasada „każdy płaci za siebie”. Anna jednak nigdy nie posiadała
drobnych. Często nawet grubych nie posiadała. W jej życiu królował
modny plastik. Miała kilka kart, większość kredytowych.
– Co to za dziwna sprawa? –
przypomniała pytanie, gdy znaleźli się przy barze. Wcale nie było
trudno się tam dopchać, bo w tygodniu miejsce to było raczej
opustoszałe.
Napił się wody. Zamówił coś
bezalkoholowego, bo zdążyło mu zaschnąć w gardle i najpierw
chciał je przepłukać nim spiecze je czymś ostrzejszym, bardziej
mu odpowiadającym.
– W tym miejscu bywała ofiara
– odpowiedział szczerze.
– Ofiara?
– Pobicia. Bywała tu bardzo
często i nagle przestała
– Może wyrosła – zgadywała
Anna.
– Może albo i niekoniecznie.
– Nadal nie rozumiem czemu
użyłeś słowa „dziwna”.
– Bo była dziwna, ona.
Wyczekiwała aż rozwinie
wypowiedź, ale nic takiego nie nastąpiło. Zaczęła więc
gestykulacją dłoni go poganiać.
– Nagle zerwała kontakt z
dawnymi znajomymi. Własnej matce nie powiedziała gdzie pracuje.
– Jeśli miała się czego
wstydzić – skwitowała Anna z wyższością.
– Nie była ani kurwą, ani
striptizerką. Pracowała na stacji benzynowej przy wylotówce na
Ostrów, później w jednej z centrum.
– Mieszkała z matką? –
dopytywała, bo nagle przyszło jej coś do głowy.
– Tak, skąd wiesz?
– Nie wiem, pytam. Na stacjach
benzynowych zwykle pracuje się w systemie dwuzmianowym. Ma się i
nocki, i dniówki. Jak tłumaczyła mamie nocną nieobecność?
– I to jest w tym wszystkim
najdziwniejsze. Zbywała ją chłopakiem. Mówiła, że kogoś
poznała.
– Po co te kłamstwa?
– Po to by ukryć prawdę, jak
zawsze – odpowiedział i bez pytania „czego się napijesz”
zamówił podwójną wódkę razy dwa. – Tylko nie mów, że pijesz
jedynie drinki z palemką.
– A ty, że dla ciebie dobra
tylko czysta.
Przychylił się do swojej
koleżanki od niejednej efektywniejszej nocy.
– Lubię też piwo – wyznał
wprost do jej ucha. – Zwykłe, niesmakowe, złociste i z pianką –
dopowiedział z miną prawdziwego konesera trunków.
Piotr starał się wyglądać
jak zwyczajny klubowicz. Wychodziło mu to. Nie wyróżniał się
niczym szczególnym. Sam zwracał uwagę na takie osoby jak on i na
te, które cechowała odwrotność, dziwna odmienność. Podczas tego
wszystkiego zabawiał też Annę, tańczył i pił. Nie był na
służbie, jedynie cierpiał na bezsenność, dlatego sam sobie
wyszukiwał dodatkowe zajęcia i pracował po godzinach.
W klubie jednak nie działo się
nic szczególnego. Doszło do jakieś kłótni między parą
dzieciaków. Młode dziewczyny starały się wyrwać cokolwiek, jakby
bycie z kimkolwiek miało podciągnąć je wyżej. Te nieco starsze
piły w swoim towarzystwie drinki. A dwóch facetów nieustannie
wychodziło na papierosa, zostawiając trzeciego samego w loży.
– Na kogo z obecnych
zwróciłabyś uwagę? – zapytał Piotr Annę.
Ania z początku lekko i ledwo
zauważalnie wzruszyła ramionami. Rozejrzała się dookoła i
pociągnęła Piotra do baru. Wyjęła kartkę kredytową z
kopertówki, którą barman obiecał przypilnować. Tym razem to ona
postawiła kolejkę.
– Gdybym była młodsza, to
tleniony blondyn jest całkiem, całkiem. – Wskazała brodą na
szczupłego i wysokiego, na oko dziewiętnastolatka.
– Lubisz blondynów? –
zapytał, zdejmując czapkę. Przeczesał palcami swoje blond włosy.
Zaśmiała się.
– Kiedyś lubiłam
farbowanych. To była moda za czasów mojej młodości.
– Nadal nie jesteś stara, aż
tak – odparł z banalną szczerością. – Myślisz, że pracująca
dwudziecha plus, zainteresowana filozofią i czytająca Bruno Schulza
zwróciłaby uwagę na tlenionego?
Anna na krótki moment się
zamyśliła, a później powiedziała cicho, tak, że ledwo ją
usłyszał:
– W białej koszuli.
– Co? – Piotr zmarszczył
twarz i rozpoczął rozglądać się zza ramienia.
– Mężczyzna w białej
koszuli. Jeśli bywał tu wcześniej, wtedy kiedy i ona tu bywała,
to musiała go zauważyć. Nie mówię, że z sobą rozmawiali czy
coś, ale...
– Że elegancki gość
przyciąga wzrok? – dokończył za nią.
– Ty też go przyciągasz.
– Naprawdę? – ucieszył
się.
– Naprawdę. Masz spodnie za
kolana, a mamy zimę. Czegoś takiego nie da się przeoczyć.
Piotrek zaśmiał się,
przechylił kieliszek i rozpoczął podążanie wzrokiem za
nieznajomym. Musiał przyznać, że gość miał ładną karnację.
Samego siebie też wolał opalonego, ale takim był tylko latem, bo
nie przyszło mu do głowy, by regularnie odwiedzać solarium.
Właściwie to nigdy nie był w solarium. Miał klaustrofobię i nie
dałby się zamknąć w czymś co przypominało mu trumnę.
Mężczyzna w białej koszuli
pił piwo i wyczekiwał powrotu tych dwóch, który często
wychodzili na papierosa. Kiedy wrócili, zamówił kolejne. Wypił i
przejął od nich kopertę. Skierował się do wyjścia.
– Zaczekaj na mnie – polecił
Piotrek Annie i udał się za nieznajomym. Miał zamiar stanąć
przed klubem i zapalić, bo pierwsze miał na to ochotę, po drugie
nie chciał wzbudzać niczyich podejrzeń.
Zauważył jak opalony gość
wsiada do granatowego citroena, więc wyjął komórkę z kieszeni i
zadzwonił do znajomego z drogówki. Podyktował numer rejestracyjny,
markę oraz kolor wozu, a także kierunek, w którym ruszył
nieznajomy.
– Chcę mieć jego dane –
rzucił na koniec, nim się rozłączył.
Anna wzięła kopertówkę i
odeszła od baru. Wyszła z klubu, gdyż czuła się nieswojo siedząc
samotnie. Piotrek od razu poczęstował ją papierosem, a później
wrócił się do szatni po odzienia wierzchnie.
– Pójdziemy coś zjeść –
poinformował, bo z pewnością nie brzmiało to jak zaproszenie czy
propozycja.
– Jest na tym zadupiu coś
czynnego w nocy? – zdziwiła się. Nigdy nie lubiła tego miasta. W
przyszłości planowała zamieszkać w Warszawie albo wyjechać do
Anglii lub Stanów. Coś jednak ją trzymało w rodzinnej
miejscowości. Coś o czym chciała zapomnieć, a jednocześnie
pragnęła pamiętać.
– Gastro. – Wskazał
kierunek.
Weszli w wąską uliczkę, gdzie
po jednej stronie mieli brudną, śmierdzącą rzekę, a po drugiej
starą, zniszczoną kamienicę. Ujrzeli skwerek z asfaltową drogą i
aleję drzew oraz krzaków.
– Kebab? – zapytał,
otwierając przed Anną drzwi prowadzące do pubu.
– Kiedy byłam tu ostatni raz
to mieli skórzane sofy.
– Widzisz. A teraz mają
fotele jak w kinie. W międzyczasie były jeszcze ciężkie,
drewniane krzesła i stoły.
– Aż tak często tu bywasz?
– Znam każdy bar i pizzerię.
Muszę coś jeść.
– To tłumaczy twoją
przeciętną kondycję – skrytykowała.
– Udam, że nie słyszałem.
Cześć – zwrócił się niespodziewanie do kelnerki. – Dwa razy
kebab. Chyba, że wolisz spaghetti? – zapytał Annę. – Nic
innego ci nie polecę, bo jem tylko te dwa na zmianę.
– Może być kebab, ale mały.
– Nie licz kalorii – niemal
krzyknął. – Dwa razy duży – zadecydował.
Zajęli miejsca kiedy telefon w
kieszeni Piotra zawibrował. Bez żadnego „przepraszam” przerwał
rozmowę z Anią i odebrał. Kolega z drogówki podał imię i
nazwisko mężczyzny z granatowego citroena. Piotrek je usłyszał,
ale pomimo tego zapytał:
– Jak?
– Javier Holgado, Hiszpan.
Auto wypożyczył z wypożyczalni przy dworcu PKS. I był trzeźwy.
Piwo, które pił musiało być bezalkoholowe.
– Nigdy nie lubiłem
abstynentów – warknął. – Dzięki – rzucił szybko i
rozłączył się.
Ze zmarszczonym czołem wcisnął
komórkę do kieszeni. Rozpiął kurtkę i rozsiadł się możliwe
jak najwygodniej.
– Coś się stało? –
zapytała Ania tylko dlatego, iż sądziła, że tak właśnie
wypadałoby postąpić.
– Oświeć mnie. To nie jest
miasto turystów, prawda?
Dotknęła dłonią szyi, tuż
pod uchem. Potarła to miejsce.
– Nie sądzę.
– Gdybyś pochodziła z
Hiszpanii, przyjechałabyś tutaj?
– Na pewno nie. Dlaczego o to
pytasz?
– Bo elegant w białej koszuli
nie jest stąd.
– To jeszcze nic nie znaczy –
stwierdziła.
– Nie, ale ufam twojej
intuicji. Jeśli bywał w Richmond wcześniej, ona musiała zwrócić
na niego uwagę.
– Możesz sprawdzić czy bywał
w Polsce wcześniej – zaproponowała. – Musiał albo minąć
kontrolę graniczną, albo uczestniczyć w odprawie jeśli preferuje
podróż samolotem.
– Samochód wypożyczył, więc
raczej własnym nie przyjechał. Zamówię piwo. – Wstał, by
podejść do baru i wtedy poczuł zawroty głowy. Ponownie usiadł.
– Chyba ci już wystarczy –
skomentowała.
– Już? – zdziwił się,
starając się nie zwracać uwagi na mocny ból głowy. – Noc
jeszcze młoda.
Postanowiła nie przekonywać go
do przystopowania. Nie była z tych, które lubią umoralniać
innych. Uważała, że Piotrek ma własny rozum i jeśli się upije,
to sam trafi do domu. Ona z pewnością nie zamierzała go prowadzić.
Zresztą nawet nie wiedziała gdzie miałaby go doprowadzić. W
przeciwieństwie do niego, ona nie znała jego adresu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz